Szeroka, jasna ulica. Niezbyt wysoka zabudowa. Miasto nieokreślone. Stoję sobie na przystanku i spokojnie czekam na autobus. Wokół mnie całkiem sporo ludzi. Wszyscy uśmiechnięci, zrelaksowani. Czekają na to samo, co ja. Nade mną piękne, ciemne niebo bez jednej chmurki. Mimo to wyraźnie czuję, że coś jest nie tak. Tylko jeszcze nie wiem, co.
Mniej więcej pół minuty później słyszę nad głową huk samolotu. Leci na tyle nisko, że bezbłędnie rozpoznaję granatowe logo znanych mi dobrze linii lotniczych. W pewnej chwili ogromny 747 obraca się wokół osi w taki sposób, że jego podwozie znajduje się teraz na górze, a nie na dole. Najpierw odpada ogon, potem jeden z czterech silników. 747 zaczyna ostro pikować w dół. Ludzie na przystanku przerywają rozmowy i zadzierają głowy do góry. Cisza. Nikt się nie odzywa. Wszyscy z przerażeniem wpatrują się w spadający samolot. Kilka sekund później 747 znika za pobliskimi budynkami. Siła eksplozji jest tak duża, że płonące kawałki samolotu i rozczłonkowane ludzkie ciała spadają nawet w okolicach przystanku. Nie mogę na to patrzeć i uciekam. A inni wraz ze mną.
Po drodze mijam sklep z elektroniką. W biegu na jednym z telewizorów zauważam pasek z najnowszymi informacjami. Prawdopodobnie zginęli wszyscy pasażerowie plus mnóstwo ludzi w budynkach roztrzaskanych wokół w drobny mak. W sumie co najmniej siedem i pół tysiąca osób. Takie są wstępne szacunki. Na pobliskim dworcu kolejowym gigantyczne zamieszanie. Sporo ludzi próbuje natychmiast wydostać się z miasta, ale na razie nikt nie ma to szans. Komunikację kolejową czasowo wstrzymano. Każdą inną zresztą też. Z głośników płynie cichutko aria na strunie G Jana Sebastiana Bacha w cudownej, kameralnej interpretacji Modern Jazz Quartet & The Swingle Singers. Niektórzy cicho płaczą. Inni, nie wiedzieć czemu, ustawiają wzdłuż pustych peronów zapalone znicze.
Postałbym może dłużej i popatrzył, ale, niestety, nie mam na to czasu. Powoli się ściemnia, a jeszcze muszę sprawdzić ciało, które przezornie, tuż przed katastrofą, ukryłem za czwartym peronem, między stacją trafo a murem okalającym torowisko. Jeśli to rzeczywiście jest tylko sen, a nie jawa, to wygląda na to, że ujdzie mi na sucho kolejne zabójstwo.