Stadion jest ciemny, pusty, mocno zaniedbany, płaski jak deska, bez trybun. Zamiast trybun są gęste drzewa. Między drzewami, dookoła stadionu, leci Cessna. Leci nisko i powoli, bez problemu dogoniłbym ją na piechotę.
Pilot Cessny najwyraźniej lubi sobie poszarżować. Co rusz wykonuje dziwne zwody, na przykład odwraca samolot nadwoziem do góry albo leci bokiem. Nie mam pojęcia, jak mu się to udaje ani dlaczego do tej pory nie runął na ziemię.
Gdy Cessna dociera do sektora dla vipów, zahacza prawym skrzydłem o czubek głowy młodego chłopaka. Czubek spada na ziemię. Chłopak chwyta się za głowę bez czubka. Mocno krwawi. Biegnę na pomoc. Pilot Cessny ani myśli wylądować. Bo i po co? Pokaz trwa nadal. Chłopak umiera.
Sześć sekund później Cessna zahacza lewym skrzydłem o słup ogłoszeniowy. Rozbija się nader efektownie. Pilot ginie. Pokaz się kończy. Nic tu po mnie, myślę sobie, po czym wracam spokojnie do domu.