Już za trzynaście minut północ. Przebiegam przez przejście dla pieszych w samych skarpetach, by nikt mnie nie usłyszał. Talerz z kanapkami na wszelki wypadek sunę po śniegu. Ktoś mógłby go wytrącić mi z rąk. Słyszałem o takich przypadkach w telewizji. Na szczęście nie ma w pobliżu nikogo podejrzanego. Tylko jakieś zgarbione starowiny wracające z porannej mszy.
Muszę się spieszyć. Księgarnię otworzą punktualnie o północy. Trochę mnie niepokoi, że jakoś tak tutaj pusto. Jak na pustyni albo w lesie. O, ktoś jednak idzie. To chyba Henryka Bochniarz. Ale nie wydaje się zainteresowana. Macham do niej ręką, ale kompletnie mnie olewa. Na drugim końcu placu kobiecina podobna z twarzy do Marii Kaczyńskiej też przemyka bokiem. Wstydliwie zasłania dłonią swój nos. I jeszcze jakiś facet biegnie, ale zupełnie w drugą stronę. Czy oni już zupełnie pogłupieli?
Mój Boże, jak późno się zrobiło. Naprawdę muszę się spieszyć. Sprzątaczka za oknem już kończy zmywanie podłóg. Księgarnia będzie czynna tylko przez trzynaście godzin. Zjadam w pośpiechu kanapki. Trochę się denerwuję, czy będę mógł zapłacić kartą. Z tymi polskimi sklepami nigdy nic nie wiadomo. Jeszcze tylko cztery minuty…
– To jest nowa pańska umowa. Pięćdziesiąt złotych podwyżki – cedzi przez zęby Nieprzyjemna Kobieta w ciemnej garsonce. – Jak to pięćdziesiąt? Przecież umawialiśmy się na sto! Okłamaliście mnie! – jestem zupełnie zrozpaczony.
– To nie wszystko, tu są załączniki, w ramach umowy będzie pan musiał wybetonować całe boisko za szkołą, a także otynkować… – zaczyna wyliczać Nieprzyjemna Kobieta, ale jej przerywam i krzyczę, aby sobie to wszystko wybiła z głowy. – Nawet mowy nie ma, spadaj stąd, ty nędzna dziwko!
Chwilę później stoję przed fasadą warszawskiego Muzeum Narodowego i nadziwić się nie mogę, że jego siedziba jest taka malutka. – W gazecie pisało, że ich rozbudują – tłumaczy dobrotliwie policjant w przyciasnym mundurze i podaje mi miseczkę z kawałkami żółtego sera. – Masz, jedz, na pewno jesteś głodny.
Dobre:-) Myślałem, że tylko ja mam takie zwariowane i absurdalne sny…